Wychowałam się w świecie wielkich czynów i podniosłych opowieści, spisanych rękami Tolkiena, Lewisa, czy Rowling. Doskonale pamiętam wszystkie te historie. Dzięki nim żyłam i oddychałam, marzyłam i śniłam. Wszystko w ich było piękniejsze, czystsze i lepsze. Rzeczywistość mimo ciągłych zagrożeń i niepokoju, posiadała barwy, której dodawali jej bohaterowie. Byłam związana z niemal każdym z nich subtelną więzią jaka łączy dziecko i jego wymyślonego przyjaciela. Uczyli mnie, przekazywali lekcje i wartości. Pokazywali co jest dobre, warte poświęcenia i miłości. I pokazują do tej pory. Moi bohaterowie zostali ze mną do teraz i mam cichą nadzieję, że zostaną na zawsze. Mam w sobie bowiem nadal tę cząstkę dziecka, która wybrała ich na swoich przewodników i mentorów. I mimo, iż zrodzili się zaledwie w wyobraźni innego człowieka moja wyobraźnia dawała im żyć, pozwalała ich podziwiać.

     I takich ludzi jak ja jest chyba więcej, goniących za kolejnymi epickimi historiami pokroju "Władcy pierścieni". Nie tylko dla tego, że pełne są magii i nadprzyrodzonych postaci, lecz raczej dlatego, że rozpaczliwie w tych wszystkich opowieściach szukamy prawdziwych bohaterów. Bohaterowie są jak relikty minionych wieków, tak niepodobni do ludzi spotykanych na co dzień, nieco samolubnych i krnąbrnych. 
    Co nie znaczy że ludzie nie są zdolni do bohaterskich czynów, do odwagi. Tego przecież nauczyły nas wszystkie wielkie trylogie. Chodzi o to, że w tym zwyczajnym świecie o bohaterów jest nieco trudniej. Raczej nie widzisz na ulicy faceta z mieczem w dłoni, czy w lśniącej zbroi, nikt nie wybiera się z kołczanem pełnych strzał do urzędu skarbowego, magów nie ma nigdy na ostrym dyżurze, a cudowne zbiegi okoliczności raczej nie zdarzają się śmiertelnikom. Przez to nasz świat nie jest tak prosty jak wszystkie te inne światy, w których granica między dobrem i złem zazwyczaj nakreślona jest jasno i wyraźnie. Czasami ktoś przez nią przeskakuje, zmieniając stronę i dopuszczając się hańbiącej zdrady. Lecz raczej nikt nie balansuje na niej jak na linie, jak to się często zdarza w rzeczywistości. 
     
    W rzeczywistości bycie bohaterem jest znacznie cięższe. Bo owszem znamy niemal wszystkie ideały, ale będąc jedynie ludźmi dążymy do nich nieco na ślepo. Okaleczamy je i naginamy zgodnie z naszą wolą, nie potrafiąc do końca zaufać temu co niosło na skrzydłach wszystkie wielkie historie - przeznaczeniu. Nasze przeznaczenie zdaje się już dawno nas porzuciło. Spakowało walizkę i wyjechało na spotkanie czasom o nieco większym znaczeniu.
    Bohaterowie zostali więc w naszych głowach i naszych książkach. Dużo częściej spotykani raczej w literaturze dziecięcej i młodzieżowej niż w tej dla dorosłych. Dorosłość z jakich dziwnych powodów porzuca bohaterów na rzecz ich moralnie skonfliktowanych odpowiedników miotających się między dobrem a złem. Choć mnie osobiście wydaje się, iż nie o dobro w bohaterach nam chodzi. Ani nawet o ich trafne wybory. Zawsze chodziło o ich umiejętność działania pomimo paraliżującego strachu. 
 
    Wyobraź sobie jak mocno musiał się bać każdy z twoich bohaterów, chwytając za miecz, łuk, czy magię, stojąc na przeciw znacznie większego przeciwnika. Jak mocno musiały trząść mu się dłonie, jak bardzo musiał być zmęczony po nocnych wartach, jak strasznie bolały go nogi po przejściu wielu tysięcy mil pieszo. A jednak zawsze szedł, czuwał i walczył, czasami z nadzieją, a czasem bez niej, wiedząc, że zginie. Opowiadamy sobie nawzajem o heroicznych czynach zapominając nieco o tej drugiej, człowieczej stronie wszystkich walk stoczonych na kartach książek. Zapominamy o tym, że niemal każdy, nim został bohaterem był zwykłym śmiertelnikiem. Ci najlepsi nigdy nie rodzili się w kuźniach bogów, nie powstali z żelaza, a raczej krok po kroku pokonywali kolejne przeciwności. Nie raz wątpili, robili głupoty, a w ostatecznej bitwie często pomagało im zwyczajne ludzkie szczęście. 
 
    Każdy bohater był kiedyś człowiekiem, nieco skołowanym z racji znalezienia się nagle w magicznym świecie, pierwszą walkę toczył często sam ze sobą, by dopiero pod koniec w epickiej bitwie, w której rozstrzygały się losy świata, zwyciężyć nad budzącym grozę przeciwnikiem. I nawet w tej bitwie nie chodzi już o dobro i zło, o to rozgraniczenie i linię pomiędzy dwoma rzeczywistościami. Bo podobne bitwy toczymy na co dzień. Najczęściej w naszych głowach. Nigdy nie są tak epickie jak te papierowe, ale niemal tak samo wymagające. Najważniejsze w tym całym wywodzie jest więc nieco naiwne przesłanie, iż każdą z tych bitew można jakoś wygrać. Nie ważne jak liczna przewagę ma twój przeciwnik. O wschodzie słońca zawsze nadchodzi nadzieja. Jest to nieco utopijne myślenie. Zakorzenione w dziecięcych marzeniach. A jednak sądzę, że jest ono potrzebne. Ponieważ w świecie, w którym codziennie tak trudno jest odnaleźć w ludziach bohaterów, może pora odnaleźć jakichś w sobie. Może to my mamy potencjał do pisania własnych historii i możliwe, że aby zacząć wystarczy tylko zaczerpnąć ze źródła. Z dobrej opowieści o bohaterach...

Brak komentarzy: