Był taki film, w którym Joaquin Phoenix przez ponad dwie godziny, chodzi po mieście w różowej koszuli. Na nosie ma okulary, pod nosem nieco dziwacznego wąsa, a spogląda na wszystko przenikliwym spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Przemierza kolejne ulice, w blasku wieczornych latarni i w blasku ciepłego światła. A wszystko co widzimy wydaje się piękne. Jednak pośród tych pastelowych kolorów, rozbłysków promieni słonecznych, plaż i cudzych miłosnych listów, dostrzegamy że Joaquin Phoenix jest odrobinę samotny.
      Z jednej strony: jak mógłby nie być, pisząc "kocham cię", za innych ludzi, samemu nie mając do kogo napisać? Z drugiej: jak mógłby, mając z oknem tak cudowny widok? Mniej więcej tym jest samotność w "Her" widokiem, na który patrzymy przez te dwie godziny. Widokiem, którego nie dostrzegamy na co dzień. 

      Jest zawsze tam, gdzie główny bohater spogląda, tym swoim tęsknym wzrokiem, pełnym melancholii. Nie istotne, czy jest wówczas radosny, czy smutny, jest sam, czy akurat ktoś prowadzi z nim konwersację. Na mgnienie chwili zapobiega jej Scarlett Johanson, swoim seksownym głosem. A jednak nawet podczas tych rozmów, między człowiekiem, a czymś więcej niż programem, nadal czujemy samotność. Jest jak drzazga, która wbiła się w ciało bohatera, dawno, dawno temu. I została przez niego wchłonięta. Phoenix może się uśmiechać, może się śmiać, a jednak kładąc się do łóżka wieczorem, z tym właśnie uśmiechem na twarzy, wciąż jest odrobinę samotny.
      I z jednej strony nie chcemy już patrzeć, bo jakoś tak podskórnie czujemy, w jaki sposób to wszystko się skończy. Mniej więcej tak samo jak się zaczęło. Widokiem na samotność.

      Tym samym, który widzimy codziennie, nie ważne czy jesteśmy w pracy, szkole, czy tramwaju. Nie ważne ilu otacza nas ludzi. Samotność jest z nami cały czas - a przynajmniej tego nauczył nas Scorsese.  Samotność składa się z okruchów, tak małych, że czasem ich nie dostrzegasz. Możesz być na tej głośnej imprezie u Gatsby'ego , możesz mieć teatr pełen widzów, czekających na twoją sztukę, albo akurat zabawiać się gdzieś z Margot Robbie, a jednak ona wciąż gdzieś tam będzie. Będzie naszym widokiem, na wszystko to co jest poza ludźmi. Czasami ten widok może być piękny, znacznie częściej jest smutny, a najczęściej jest porostu zwyczajny. Codzienny. Jak poranna kawa, jak płatki, które akurat zjadłeś na drugie śniadanie, jak kolorowe skarpetki wkładane na noc, by nie marzły ci stopy.
      Jest chyba tym wszystkim, co jest nam najbliższe, ukryte głęboko w sercach i myślach, a czego jednocześnie nam brak. Nie ważne czy jest obok czy nie. Możesz tak dobrze pamiętać te wakacje u babci, sześć lat temu, podczas których miałeś zdarte kolano, a jednak czujesz brak i samotność. Bo tego drzewa z którego spadłeś już nie ma, zostało inne. Całkiem podobne, ale jednak inne. O to drzewo nie opiera się już chuda trzynastolatka, a młoda kobieta mają czasem problem z tym, że coś się skończyło.

      Samotność jest więc tym wspomnieniem, którego nigdy nie zamierzałeś się pozbyć, bo jest zwyczajnie zbyt dobre. I w oparciu o nie uparcie filtrujesz wszystko, co teraz dostrzegasz. Dlatego rzeczywistość ma czasem sprane barwy, a teraźniejszość smakuje popiołem. Dlatego pod teraźniejszością kryje się samotność. Szczególnie teraz. Gdy nic nie jest tak dobre, jak było kiedyś. Wszystkie wiadomości podszyte są nutą niepokoju, cztery ściany zaczynają przypominać więzienie, a rozmowy na dłuższą metę możemy prowadzić tak, jak Joaquin Phoenix.
      Na dobrą sprawę nie ważne jak bardzo seksowny głoś ma Scarlett Johanson po drugiej stronie. I tak jesteśmy odrobinę samotni.

Brak komentarzy: