Hej to znowu ja, marnotrawna autorka bloga, która wraca po paru miesiącach przerwy. I jasne mogłabym znowu przeprosić i powiedzieć: że studia, że sesja i generalnie, że postaram się teraz bardziej. Ale tego nie powiem, nie tym razem. Bo postanowiłam chyba powiedzieć prawdę, że czuję się wypalona.
Jakby wiecie ten format
działał całkiem nieźle, szczególnie na płaszczyźnie przyjaznej
odskoczni od trudów codziennego życia. Na samym początku był
miejscem, w którym mogłam wylać swoje żale, podzielić się
zabawnymi historyjkami, czy opowiedzieć coś, co właśnie się
przytrafiło. Potem pragnęłam dać z siebie coś więcej, podzielić
się sobą i swoją miłością, być może zainspirować. I nie
twierdzę, iż to wszystko się nie udawało, bo napisałam …
felietonów i sądzę, że niektóre z ich są naprawdę niezłe.
Problem w tym, że nie wszystkie i, że gdzieś po drodze odkryłam,
co naprawdę sprawia mi przyjemność.
Byłam już zabawna, byłam
sarkastyczna czasami byłam nawet poważna. Teraz jednak chciałabym
być po prostu ważna, nie w sensie sławy czy poklasku. Ale w tym
sensie, by mówić o rzeczach nieco ważniejszych, takich które
trochę dają nam do myślenia. Tak się składa, że ostatnio dość
sporo myślę o różnych rzeczach i w tym myśleniu jest coraz mniej
zabawy i sarkazmu, a coraz więcej wyważenia, i odrobiny gorzkiej
refleksji. I oczywiście nie zarzucam jeszcze mojej kariery jako
nocnego stand-upera, bo śmiech może być doskonałą metaforą,
lecz pragnę też chyba czegoś więcej.
Tak się akurat składa ze dawno temu
chciałam opowiadać, ale zamiast to robić zajęłam się pisaniem
anegdot. Jasne były zabawne, czasem nawet bardzo zabawne, czasami
przekazywały coś więcej. Lecz po tych kilku tekstach, których być
może nie pamiętacie, lub być może nie były tak śmieszne,
ponieważ musiałam się bardziej do nich przygotować, odkryłam że
nie chcę już opowiadać anegdot, a właśnie historie. Które
częściej niż śmiech oferują odrobinę refleksji, i które gdzieś
tam w sobie niosą odrobinę prawdy.
Bo wiecie jest chyba tak, że bardzo
długo szukałam. Tej cierpliwości, o którą najpierw mi gdzieś
tam chodziło. I nie znalazłam jej ani w pełnych sarkazmu
opowieściach, ani w bajkach o człowieku niezdarze, któremu co
jakiś czas kromka chleba upada masłem na bruk. Chcę powiedzieć,
że trochę się pozmieniało. Już całkiem dawno, bo niemal równo
rok temu, ale bardzo długo nie umiałam sobie tego poukładać.
Układam dopiero teraz, dochodząc do wniosku, iż każda układanka
wymaga jednak zmian. Również ta.
Jeśli zastanawia was to, co się
zmieniło... Spokojnie. Wszystko w swoim czasie opowiem. Nie jest to
najłatwiejsza historia, jest to raczej ten rodzaj historii, w której
pewnego dnia okazuje się, że jednak nie jesteśmy ze stali, ale
zamiast się z tym pogodzić uparcie brniemy do przodu, tonąc powoli
we własnym wyparciu. I w pewnym momencie to wyparcie wyrzuca nas na
brzeg i nie pozwala płynąć dalej, dopóki na nowo nie poskładamy
się do kupy. Ja właśnie się staram. I chcę, żeby to miejsce
było też częścią moich starań. Moją refleksją i moją
transkrypcją z próby zadbania o siebie.
Pewnie czasem sypnę jakimiś radami,
może nawet napiszę zabawną opowiastkę, ale chcę to robić przez
pryzmat czegoś większego, czego nie umiem w tej chwili nazwać, a
co właśnie zaczynam. Bo widzicie to nie jest tak, że ja skończyłam
już iść i teraz nauczę was chodzić. Nie. Ja sama dopiero
zaczynam i zapraszam was do wspólnej wędrówki. A stare teksty? Cóż
nigdy stąd nie znikną i mam nadzieję, że czasem tak jak ja
będziecie do nich wracać. Ja jednak zacznę coś nowego, coś nieco
bardziej subiektywnego (choć jasne było już czasem bardzo
subiektywnie). Zacznę od tego, że chyba czas przestać się
zasłaniać śmiesznym nickiem i czas powiedzieć:
Hej mam na imię Daria. Możesz znać
mnie zaledwie od dzisiaj, lub też od dobrych paru lat. Nie ważne.
Jestem tu by opowiadać historie. A ty? Dlaczego tu jesteś?
Brak komentarzy: