Z pewnymi książkami jest tak, że jeśli nie czytasz ich w odpowiednim wieku ich magia zanika, a świat, który tak barwnie przedstawiają, blaknie. Być może za sprawą tego, że dorastamy. Ale są też takie książki, które niezależnie od wieku niosą z sobą pewną dozę magii i uniwersalnego przesłania, przynoszącego młodym umysłom inspirację, tym starszym nieco nostalgii i tęsknoty za dzieciństwem. I mniej więcej tak właśnie było ze mną i z "Małymi Kobietkami".

      Czytając ją jako nastolatka nie wyciągnęłam z niej zbyt wiele, może dlatego, że wówczas dużo bardziej pochłaniały mnie magiczne światy Tolkiena, aniżeli subtelna opowieść o czterech dorastających dziewczętach. I w zasadzie dopiero teraz, mając na karku ponad dwadzieścia lat w pełni doceniłam intymność oraz piękno historii przedstawionej przez Louise May Alcott. Prawdę mówiąc pokochałam je wszystkie: porywczą Jo, która nigdy nie chciałaby dorosnąć, ułożoną Meg, która czasem chciałaby być kimś innym, cichą i spokojną Beth, której nie da się nie kochać - zwyczajnie. Ach tak jest jeszcze mała Amy. Amy, która na początku niezwykle mnie denerwowała, ale to ona ostatecznie przechodzi chyba największą przemianę. Aczkolwiek to nie przemiana z dziewczynki w kobiety zachwyciła mnie najbardziej. Bo "Małe Kobietki", to przede wszystkim opowieść o dzieciństwie, o sile dziecięcej wyobraźni, o kreatywności i marzeniach, wreszcie o przyjaźni, rodzinie oraz miłości.

      Zdaje się, że kiedyś jej nie doceniłam, teraz przywiązuję do niej coraz większe znaczenie, a książka L.M. Alcott od pierwszej do ostatniej strony przesiąknięta jest właśnie miłością. A także jej konsekwencjami. To właśnie dzięki miłości uśmiechamy się i śmiejemy, gdy śmieją się nasze bohaterki. I to dzięki niej płaczemy i obawiamy się, tak jak Joey z "Friends", który w trzynastym odcinku trzeciego sezonu, wsadza książkę do zamrażarki, z obawy przed tym co za chwilę się wydarzy. Ale nie ważne czy pod sam koniec spełnią się nasze najskrytsze obawy, czy też nie, ostatecznie "Małe kobietki" zapadają w pamięć jako niezwykle ciepła historia. W moim przypadku nieco nostalgiczna i niosąca refleksję na temat dzieciństwa. Nie tylko tego z kiedyś, które należało również do mnie, ale przede wszystkim tego z teraz, które rzadko kiedy należy już całkowicie do dzieci - zwyczajnie.

     Więc osobiście nie polecałabym tej opowieści dzieciom, chyba zawsze będą wolały historie nieco bardziej ekscytujące. Natomiast niewątpliwie poleciłabym ją rodzicom, żeby gdzieś tam odnaleźli w sobie dziecko, które podobnie jak bohaterki miało kiedyś swój własny świat. Cały, jedynie dla siebie.
      
     

Brak komentarzy: