Był wtorek. Najzwyczajniejszy w świcie. No może poza tymi wszystkimi karetkami, które słyszeliśmy na każdym kroku, poza niepokojącymi doniesieniami z kraju i świata, które od paru miesięcy widzieliśmy włączając telewizor. Nie licząc tego wszystkiego był normalny wtorek. Obudziłam się tego dnia jak zwykle, obok mojego męża, wstałam wcześnie mając na 9:00 zajęcia, zjadłam na śniadanie to co zwykle i tak jak zazwyczaj wsiadłam do 144, by dojechać na Uniwersytet. A potem wróciłam z zajęć. Wiedząc, że na razie nic z nich nie będzie.

      Chyba wszyscy dowiedzieli się zaraz po 13:00, a potem wszystko zaczęło być inne. Zmartwiłam się, parę ludzi z roku też. Parę niezbyt. Ale większość z nas postanowiła wracać do domu. Pamiętam, że ludzie z bloku zaczęli wyjeżdżać na zakupy, wracali dwie godziny później zaopatrzeni w jedzenie i papier toaletowy. My też wyglądaliśmy chyba jak uchodźcy, pakując się następnego dnia rano do samochodu i uciekając z Wrocławia. Nie bałam się wtedy. Teraz chyba też się nie boję. O siebie. Boję się trochę o moich dziadków, trochę o rodziców. A trochę o męża, bo okazało się że każde z nas wylądowało w swoim rodzinnym domu bez możliwości przeniesienia. Przynajmniej na razie.

     I takich ludzi jest więcej. Zamkniętych w znacznie mniejszych mieszkaniach i czekających. Aż to wszystko zwyczajnie się skończy. I pewnie się skończy, może za tydzień, może za dwa, może miesiąc. Kto wie. Ale chyba nic nie będzie już takie samo. Przynajmniej na razie.

     Dlatego zastawiam się czy za dziesięć lat będziemy pamiętać ten wtorek, kiedy rano wszystko jeszcze było w porządku, a popołudniu wszystko poszło w pizdu. I kiedy leżąc wieczorem w łóżku starałam się zapamiętać wszystko, od koloru lampek rozświecających ciemność pokoju, aż po zapach pościeli, nie myślałam, że będzie to coś, co jeszcze utrzyma mnie w jednym miejscu.

      Podobnie jak wszyscy chciałabym, cofnąć czas. Gdzieś do do momentu, w którym wszystko było jeszcze dobrze. W którym nie bałam się aż tyle i aż tyle nie tęskniłam. Co prawda martwiłam się o inne rzeczy. O nieco głupsze niż teraz, bo mrówki w kuchni przestały mi przeszkadzać.
Brakuje mi przede wszystkim ciebie skarbie. I pewnie nie jestem jedyna. Pewnie jest więcej ludzi, którym brakuje teraz ich drugich połówek. Mam nadzieję, że przynajmniej tak jak ja mieliście bardzo miły dzień, zanim to wszystko się zaczęło. 

Brak komentarzy: