Z kulturą polską jest jak z tym PKS-em: Hyżne - Nowa Wieś - Nieborów. On sobie jest i on sobie tak jedzie, my siedzimy w środku i niby porusza się do przodu ten PKS, czasem nawet pod górkę podjeżdża, ale widoki za oknem mniej więcej takie same, bądź co bądź znajome, gdzieniegdzie urozmaicone przez jakąś Audrey Hepburn stojącą na poboczu, tudzież przydrożny stragan mieczy świetlnych, lub unijnych reform. I niby Nieborów to już metropolia, nie ma to tamto, to już nie wstyd powiedzieć, że w Nieborowie mieszkasz. Ładne widoki, czyste powietrze, ekologiczne uprawy żywności... Ale półtora kilometra za ostatnimi zabudowaniami jednak oczyszczalnia.
      Znaczy bez przesady, nie jest jakoś szczególnie tragicznie. Nie mniej jednak jak człowiek siada tak sobie na leżaku w tradycyjne niedzielne popołudnie i zaczyna szukać w głowie hasła: Polska Kultura to widzi bigos wujka Stefana, pierogi babci Halinki, tonę sałatki jarzynowej na święta i bimber co dziadek Zenek z sąsiadem pędzą w stodole. Można się też czasem potknąć o festyn w parafii, tradycyjne discopolo na weselu u szwagra i o samego szwagra, co właśnie pomaga wnieść kanapę na trzecie piętro, co by za transport nie trzeba płacić. Nie wspominając o pewnym małym, acz uciążliwym, bo łatwo się oń potknąć, progu homofobii.
      I tak można by wyliczać w nieskończoność, stwierdzając nawet, iż niewątpliwie naszym narodowym spirit animal nie jest odważny dzik Staszek, albo bystry sokół Bogdan, ale krnąbrny tapir Mirek, mimo że tapirów u nas nie uświadczysz. Ale podobnie jak ten tapir większość z nas jest albo zła, albo poddenerwowana, albo marudna, ewentualnie czasami lekko rozdrażniona, tudzież rozdwojona emocjonalnie w wewnętrznym konflikcie między prawdą z ambony, a prawdą naprawdę. Dlatego jeśli miałabym powiedzieć, gdzie ten nasz tapir pogalopuje, to odpowiem z pewnością graniczącą z cudem, że nie wiem. Choć niewątpliwie powinniśmy zmienić zwierzęcego przewodnika duchowego. 
      Jak dla mnie, na tą chwilę możliwości są trzy. To jest: za kilka lat znacznie wrośnie współczynnik nieprzejedzonej w święta sałatki jarzynowej, która w następstwie zaleje nas niczym fala tsunami i dwadzieścia procent populacji, szczególnie tej w miastach, gdyż jest znacznie bardziej zagęszczona, zginie smutną śmiercią pod stertą ziemniaków z marchewką. Druga możliwość jest taka, że szwagier pewnego dnia odmówi nam darmowej pomocy, w zamian za karkówkę z grilla i litr domowej cytrynówki, co spowoduje znaczące zahamowanie konsumbcyjnej gospodarki ciężkiej (to jest takiej, którą ciężko wnieść na trzecie piętro w bloku). Możliwość trzecia, mam nadzieję, że prawdziwa. Disco polo nareszcie zakończy swoją rosnącą karierę i popadnie w zapomnienie, na rzecz nieco lepszych kawałków. 
      Teoretycznie jest też czwarta droga dla PKS-u przyszłości, niezbyt prawdopodobna. A wiedzie ona przez wyboistą ścieżkę niepokojącej prawdy, zapoczątkowanej w najnowszym dokumencie Sekielskiego, a skutkującej powrotem do Słowianowierstwa, co hucznie od paru lat zapowiadają fora internetowe "Prawdziwych Słowian".  
      Osobiście żywię wielką nadzieję, że bigos i pierogi zostaną z nami na zawsze, krnąbrny tapir zmieni się w tapira uśmiechniętego i że nikt nie będzie się już potykał o próg wzajemnej tolerancji. 


Brak komentarzy: