Na samym początku ja pragnę stanowczo i z całego serca zaznaczyć, że mojego męża, to ja kocham najmocniej w galaktyce, i w ogóle to go ubóstwiam, jakby był eklerkiem z bitą śmietaną, ale jednak są pewne granice miłości, i to jest miłość macierzyńska.
Bo kiedy biedny student wraca do domu, we wtorek, po całym ciężkim tygodniu zajęć i otwiera mu jego mama, to fajnie byłoby usłyszeć: " O jesteś", " Jak wspaniale", lub najprościej: " Upiekłam ci wuzetkę". Lecz zamiast tego ja wchodzę dzisiaj do domu i słyszę: "Twój rycerz to dzisiaj do ciebie wpada?".

        I oczywiście, tak mamo ja wiem, że mój najsłodszy obwarzanek życia jest bezsprzecznie najukochańszą i najprzystojniejszą zarazem istotą, i nie da się go zwyczajnie nie kochać, bo przecież to aż się serce otwiera jak się go widzi na oczy, i masz ochotę zaraz nakarmić czymś jego uśmiechnięty pyszczek. Ale tak się składa, że ja też tu jestem i jestem głodna, gdzie jest mój obiad rodzicielko?
      Znaczy wiecie, ja się niezmiernie cieszę, że moja mama kocha mojego faceta i on jest już jej jedynym, wybranym zięciem, z pośród miliarda innych zięciów. Że dba o niego, że pyta jak tam, co tam, jak się uczy, jak się czuje i czy bezpiecznie dojechał do domku. Lecz droga matko, to już jest szczyt wszystkiego, że ty się tak o mnie nie martwisz, a w momencie jak wchodzę do domu, to domagasz się nie tego człowieka co trzeba.

      I tu zakończę małą pointą. Bo mój rycerz na najbielszym rumaku świata zwanym Peugeotem, nie wpada do mnie dzisiaj, ponieważ jak wiemy, matura zaczyna się zbliżać coraz szybciej i ona już absolutnie zapierdala takim sprintem do mety. Czyli priorytetem jest teraz nauka i ja absolutnie to popieram, a nawet kibicuję dwadzieścia cztery na dobę.
Ale w obliczu tej tragedii pytam: kto mnie w takim razie dzisiaj przytuli?

Brak komentarzy: