Zaczęło się całkiem zwyczajnie. Od pewnego zadania na antropologię. Miałam przygotować esej fotograficzny na zaliczenie. Postanowiłam więc pokazać mój dom. A raczej dwa domy...


Nigdy nie sądziłam, że mieszkanie w dwóch miejscach na raz jest takie trudne. Że można czuć więź z dwoma miejscami na raz, a jednocześnie mieć poczucie bezdomności.
Na co dzień mieszkam tam, gdzie studiuję, tam gdzie piję poranną herbatę i jem szybkie płatki, zanim wyjdę na zajęcia. Tam, gdzie bez przerwy słyszę szum samochodów i stukot tramwajów. Mieszkam tam, gdzie jest mój laptop na którym mogę pisać, gdy jestem samotna i tam, gdzie mam garstkę przyjaciół, by nie czuć się tak samotnie.
Ale w każdy weekend mieszkam w moim prawdziwym domu. Śpię w moim prawdziwym łóżku, w ukochanym pokoju. Mieszkam tam, gdzie panuje błoga cisza i gdzie widać las zza półokrągłego okna. Tam, gdzie nie mam swojego laptopa, ale nie potrzebuję go, bo nigdy nie czuję się samotna. Wreszcie tam, gdzie jest moje największe szczęście, które zaledwie dwa razy w tygodniu mogę do siebie przytulić. 
A potem znów muszę wracać.

Lubię swoje mieszkanie, w którym mogę robić co chcę i kiedy chcę, choć i tak robię dokładnie to samo, i o tej samej porze, co w domu. Lubię je, za moje miękkie łóżko, ciepły prysznic i dobre filmy wieczorami. Ale nienawidzę go za samotność.
Coraz ciężej jest mi wyjść w niedzielę z domu i odjechać. Coraz trudniej oddychać bez człowieka, który jest dla mnie, jak powietrze. I czasem chciałabym rzucić to wszystko w cholerę i wrócić. Ale wiem, że nie mogę.
I ciągle jest "ale".

Najwidoczniej tak musi być. I nawet, gdy przez chwilę jest dobrze, potem jest zawsze tak samo.
Czuję się jakbym każdego tygodnia, na dwa dni zapadała w piękny sen, a potem musiała się budzić. Liczę czas do końca tygodniowej doby i staram się go zatrzymać na następne kilka godzin.
Chciałabym przestać odliczać. Zarówno do końca, jak i do początku. Bo na razie liczę: godziny, minuty, sekundy. W których jest mi ciepło i dobrze. Marzę o tym, żeby przemieniły się w dni, tygodnie, miesiące, a nawet lata. Ponieważ tęsknię i nie jestem wstanie opisać jak bardzo.

Czy płaczę? Tak płaczę teraz. Ze wzruszenia, bo sama przed sobą nie umiem już dłużej udawać, że jestem twarda. Płacze, bo czuję się zagubiona, bezdomna i samotna. Ale to mija. Czuję to wszystko, przede wszystkim rano i wieczorem, kiedy nie ma nikogo, kto by mnie przygarnął do siebie, potem jest zbyt wiele na głowie, by czuć cokolwiek. Zapominam. Ale przecież  codziennie trzeba iść spać i budzić się następnego dnia.

Budzę się dla ciebie słońce. Mając nadzieję, że już niedługo obudzę się obok ciebie. Nie raz, nie dwa, ale, że będę mogła  budzić się tak codziennie. W nowym domu, który będzie już tylko jeden.

Brak komentarzy: