Zaczęło się od tego, że człowieki przytargały do domu drzewo.


Nie wiedzieć czemu ustawili je na samym środku salonu, akurat tak, żeby zasłaniało mi najlepszy widok. Co rok, jak zrobi się zimno, człowieki przynoszą to drzewo i stawiają w tym samym miejscu. Nie mam pojęcia po co im ono, bo osobiście nigdy nie widziałem żeby na nie sikali. Szkoda drzewa.
Odkryłem jednak, że jest ważne i dlatego postanowiłem go pilnować.

Potem zrobiło się jeszcze dziwniej. Bo na gałęziach zaczęli wieszać takie ogromne czerwone kule, i mniejsze kule złote, i jakieś drewniane duperele, które świetnie nadają się do gryzienia, ale po co są drzewu, tego nie wiem. Na koniec drzewo zaczęło świecić. Ja wiem, że to dziwne, ale serio ono zaczęło świecić, takimi małymi żółtymi kropkami. Zaleta  niewątpliwie jest taka, że nawet jak zgaszą światło, to dalej widać ich przez okno i nie mogą się przede mną schować.

Potem pojawił się piernik.
Pewnego dnia Pani wystawiła głowę przez taras, żeby ze mną pogadać i dać mi jakiś smakołyk. Zazwyczaj dawała orzech, ale dziś zapytała, czy chcę piernik.
- Piernik? - pomyślałem. - Co to piernik?
Na szczęście dowiedziałem się dość szybko.
Piernik był najpierw słodki, a potem jeszcze bardziej słodki, całkiem niezły do gryzienia, szkoda tylko, że nie smakował jak mięso. Nie mniej jednak doszedłem do wniosku, że lubię piernik.

Następnego dnia zrobiło się znowu dziwnie.
Wjechali do salonu z taką wielką, buczącą rurą, z którą wjeżdżają tylko raz w tygodniu - w sobotę. Tymczasem był poniedziałek. Więc coś było nie tak. W ogóle, to wszystkie człowieki cały czas siedziały na dole. Najmniejszy człowiek zaglądał do kolorowych paczek i pudełek, które dzień wcześniej zanieśli pod drzewo. Większy człowiek latał z kolorowym gałganem i głaskał meble, a moja Pani wylewała coś białego na pierniki, postanowiłem więc stanąć pod oknem i posępić trochę. Może znowu mnie poczęstuje.
Istotnie, Pani mnie zauważyła, dała piernika, a potem nawet orzecha i wróciła do swojej nudnej pracy.

Z racji tego, że zrobiło się trochę nieciekawie, poszedłem zapolować na gołębie. Gołębie o tej prze roku są jakieś szybsze, albo to mnie się przytyło troszkę. Byłem tak zajęty, że prawie przegapiłem nowe wydarzenia w domu. Zupełnie nagle, większy człowiek wyszedł na dwór i ukradł mi trochę siana z budy, po czym uciekł... Nie to, że było mi jakoś szczególnie zimno, bo mam grube futro, ale no nie było to całkiem miłe. Postanowiłem więc sprawdzić co popchnęło go do tego czynu, bo niewątpliwie coś musiało.
Dzięki świecącemu drzewu widziałem jak cała rodzina naszykowała stół. przykryli go białym kocem, pod którym umieścili tam moje siano. Ludzie są dziwni. Ale, ale! Następnie weszło jedzenie, które pachniało tak, że zacząłem być bardzo głodny. Zapukałem w szybę i znów dostałem piernika. Ciekawe ile ich tam mają... W każdym razie potem wszyscy zaczęli jeść, oblizałem się.
- To chyba pora kolacji - powiedziałem sobie, po czym postanowiłem się przypomnieć.
Szczeknąłem i ze zdumieniem stwierdziłem, że wyszło mi to jakoś mniej naturalnie niż zazwyczaj. Może to chrypka?

To nie było w tamtej chwili ważne, bo moja Pani wstała od stołu, poszła do kuchni po moją niebieską miskę i zaczęła się ubierać.
- Oho kolacja idzie - pomyślałem i pobiegłem, by ją przywitać.
Pani postawiła przede mną kolację, pogłaskała mnie po głowie.
- Smacznego - powiedziała.
- Dziękuję - odparłem.
Pani osłupiała. Nie wiedzieć czemu, gapiła się na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Czy coś się stało? - zapytałem, bo zacząłem się trochę martwić, a zmartwienia źle robią na trawienie. Tymczasem kolacja stygła, szkoda było ją zmarnować, więc musiałem rozwiązać ten problem szybko.
- Gadasz - odpowiedziała Pani.
- Zawsze gadam. Nie musi się Pani dziwić.
- Zwariowałam.
- Ależ skąd! - pokręciłem łebkiem. - W takim razie ja też byłbym wariatem. Choć istotnie od jakiegoś czasu nurtuje mnie pewne pytanie.
- Jakie?
- Po co człowiekom drzewo w salonie?
- Ja też nie mam pojęcia - powiedziała po chwili wahania.
- Ach w takim razie wszystko w porządku.

Brak komentarzy: