W związku z nadchodzącymi wydarzeniami maja, to jest rozmaitymi zmianami, na rozmaitych polach mej licealnej egzystencji, chyba nareszcie dopadła mnie świadomość...
Dokładniej!
No więc świadomość tego, że coś się zmienia.
Osobiście nie lubię zmian, ba nie cierpię zmian. Ja rozumiem, życie jest ciekawe dzięki zmianom, ale to mogłyby być na przykład takie małe zmiany, zmianki takie. Takie co to nikomu nie robią zbytniej różnicy...
Bo od tych takich większych zmian, (zmianon?) to ja bezsprzecznie dostaję depresji i mam ochotę leżeć tylko w swoim bezpiecznym, pluszowym kokonie i nie zważać na nic.
Czasami chciałabym po prostu zaspać. Zapomnieć o czymś. Ominąć coś 'przypadkiem'. Albo zwyczajnie oddać to wszystko komuś i powiedzieć:
- Ty się tym zajmij.
Czasem byłoby cudownie zasnąć z myślą, że pozbyłeś się wszystkich problemów i oddałeś złoty pociąg swojego życia, w czyjeś, dobre ręce. Niestety tak nie jest. A jest tak, że te wszystkie wagony doświadczeń to spoczywają w naszych rękach, które czasami są najmniej kompetentnymi rękami na świecie.

I to już szkoda nawet gadać o obowiązkach, bo większość raczej ma to do siebie, że i tak o nich zapomina, części nie wypełnia. A prawda jest taka, że w ogóle człowiek, to wypełnia tylko te, które lubi i które go nie nudzą. Ja na ten doskonały przykład, jak mam umyć kuchenkę to jestem chora... Na wszystko, na co tylko można jestem chora. Przewlekle i miejscowo. A umierająca to jestem zupełnie, kiedy ktoś każe mi gdzieś iść w piątkowy wieczór. To wtedy mam ochotę dzwonić na policję i zgłosić, że PSYCHOPATA.
No bo serio ej to jest zbrodnia porzucać łóżeczko w piątek wieczorem. Przecież wiadomo, że po całym, ciężkim tygodniu mojej humanistycznej pracy muszę odpocząć. Jak ktoś jest nie wiem... niepracującym mat-fizem, albo bezrobotnym biol-chemem to proszę was bardzo, idźcie w tany. Byle by wam się kieca nie podwinęła.
JA WEGETUJĘ
Ja sobie bardzo cenię moje życiowe Feng-szui. Moją pluszową harmonię egzystencji. Nie zachwianą, przez wichry szaleństwa i stabilną, niczym moja miłość do pączków.
Nie mniej jednak, coraz bardziej zaczynam odczuwać w kościach zbliżające się przejścia przez płotki, czasem może nawet przeskoki. I już na samą myśl mnie kolana bolą i stawy łokciowe strzykają. Już mam ochotę spasować, położyć się i tak leżeć, patrząc w sufit. Otulić kocykiem i żeby moim jedynym zmartwieniem była jedynie kolejna strona w książce...
KTO?! NO KTO PRZEJMIE ODE MNIE TO WSZYSTKO?!
Oddam w protektorat...
Zero chętnych?
Dobrze wiedzieć...
No cóż w takim razie pora odrzucić puchaty kocyk życia, zakasać rękawy i do działa. Ale, ale ... Najpierw pączki ;)
Dokładniej!
No więc świadomość tego, że coś się zmienia.
Osobiście nie lubię zmian, ba nie cierpię zmian. Ja rozumiem, życie jest ciekawe dzięki zmianom, ale to mogłyby być na przykład takie małe zmiany, zmianki takie. Takie co to nikomu nie robią zbytniej różnicy...
Bo od tych takich większych zmian, (zmianon?) to ja bezsprzecznie dostaję depresji i mam ochotę leżeć tylko w swoim bezpiecznym, pluszowym kokonie i nie zważać na nic.
Czasami chciałabym po prostu zaspać. Zapomnieć o czymś. Ominąć coś 'przypadkiem'. Albo zwyczajnie oddać to wszystko komuś i powiedzieć:
- Ty się tym zajmij.
Czasem byłoby cudownie zasnąć z myślą, że pozbyłeś się wszystkich problemów i oddałeś złoty pociąg swojego życia, w czyjeś, dobre ręce. Niestety tak nie jest. A jest tak, że te wszystkie wagony doświadczeń to spoczywają w naszych rękach, które czasami są najmniej kompetentnymi rękami na świecie.

I to już szkoda nawet gadać o obowiązkach, bo większość raczej ma to do siebie, że i tak o nich zapomina, części nie wypełnia. A prawda jest taka, że w ogóle człowiek, to wypełnia tylko te, które lubi i które go nie nudzą. Ja na ten doskonały przykład, jak mam umyć kuchenkę to jestem chora... Na wszystko, na co tylko można jestem chora. Przewlekle i miejscowo. A umierająca to jestem zupełnie, kiedy ktoś każe mi gdzieś iść w piątkowy wieczór. To wtedy mam ochotę dzwonić na policję i zgłosić, że PSYCHOPATA.
No bo serio ej to jest zbrodnia porzucać łóżeczko w piątek wieczorem. Przecież wiadomo, że po całym, ciężkim tygodniu mojej humanistycznej pracy muszę odpocząć. Jak ktoś jest nie wiem... niepracującym mat-fizem, albo bezrobotnym biol-chemem to proszę was bardzo, idźcie w tany. Byle by wam się kieca nie podwinęła.
JA WEGETUJĘ
Ja sobie bardzo cenię moje życiowe Feng-szui. Moją pluszową harmonię egzystencji. Nie zachwianą, przez wichry szaleństwa i stabilną, niczym moja miłość do pączków.
Nie mniej jednak, coraz bardziej zaczynam odczuwać w kościach zbliżające się przejścia przez płotki, czasem może nawet przeskoki. I już na samą myśl mnie kolana bolą i stawy łokciowe strzykają. Już mam ochotę spasować, położyć się i tak leżeć, patrząc w sufit. Otulić kocykiem i żeby moim jedynym zmartwieniem była jedynie kolejna strona w książce...
KTO?! NO KTO PRZEJMIE ODE MNIE TO WSZYSTKO?!
Oddam w protektorat...
Zero chętnych?
Dobrze wiedzieć...
No cóż w takim razie pora odrzucić puchaty kocyk życia, zakasać rękawy i do działa. Ale, ale ... Najpierw pączki ;)
Brak komentarzy: