Istnieje coś, bardzo drobnego. Coś, z czego praktycznie, nie zdajemy sobie sprawy. Albo może raczej, nie zdaje, jej sobie, większość z nas. Coś takiego, co mimo swojego nieistotnego rozmiaru zakrada się głęboko do naszego umysłu, by potem przez wiele lat gnieździć się tam i rosnąć z każdym kolejnym rokiem.

Zniszczona przez słowa - tak można było o mnie powiedzieć, jeszcze kilka la temu.
Większość ludzi nie ma bladego pojęcia o tym, jak bardzo potrafią być one krzywdzące. Jak potrafią ranić i jaki ostatecznie mają wpływ na człowieka. Jedno słowo czasem rani bardziej, niż potężny cios, niż postrzał, czy dźgnięcie nożem. Czasem jest, niczym psychiczny odpowiednik tych wszystkich rzeczy.
A dzieje się tak, z tej prostej przyczyny, że rany fizyczne goją się znacznie szybciej niż te pozostawione na psychice człowieka. Ciało nauczyło się regeneracji. Umysł rzadko kiedy, w pełni zasklepia, jakiekolwiek, nawet najdrobniejsze zadrapania. W naszej głowie często zostają głębokie szramy frustracji, blizny szyderstwa i strupy wstydu.
Najgłębsza i najbardziej szpetna blizna, jaka posiadam, została pozostawiona mi, przez zaledwie jedno słowo. Jedno słowo, wypowiedziane, przez bliską mi wtedy osobę, która, w danym momencie, powinna zamilknąć i trwać w tym milczeniu na wieki. Z jednego słowa zrodziły się moje wszystkie kompleksy. Z jednego, krótkiego śmiechu, który po nim nastąpił, wszystkie moje niedomagania i ograniczenia. Zbudowałam mur we własnej głowie, który zniszczyłam dopiero po niespełna pięciu latach, a którego gruzy do tej pory usuwam, ze swojej świadomości i o które, nieustannie się potykam. Prawdopodobnie nigdy nie będzie mi dane pozbyć się ich całkowicie. Nigdy nie uda mi się zasypać ogromnej przepaści, pomiędzy tamtą mną, a mną obecnie.
Najgorsza i najbardziej krwawa zbrodnia, której nikt nigdy nie osądza, odbywa się tam, gdzie nikt postronny nie może jej dostrzec. W naszych głowach. I tylko my sami borykamy się z jej następstwami i konsekwencjami.
Nigdy jednak nie przestałam walczyć o to, czego chciałam i czego najbardziej pragnęłam. Wciąż słyszę wiele złych słów, które mają czasami ogromną moc. Moc, która już dawno powinna mnie zetrzeć z powierzchni tej ziemi. A jednak dalej stoję niczym niewzruszona.
Dzieje się tak z tej jednej prostej przyczyny, że złe słowa zawsze kiedyś się kończą. Złe słowa nigdy nie były, nie są i nie będą nieśmiertelne. Przemijają czasem, z jednym, ciepłym podmuchem wiatru. Z jedną ciepłą myślą, czy dobrym słowem.
Złe słowa, zawsze były jedynie pustą, nic nie wartą i nie rzeczywistą masą. Bronią, nie przeciw drugiemu człowiekowi, ale przeciw własnym słabościom. To dobre słowa mają prawdziwą moc. Moc sprawczą, która potrafi tworzyć najpiękniejsze rzeczy pod słońcem. I to właśnie te słowa każdy z nas powinien zbierać, zapamiętywać i przechowywać w swojej głowie. Otaczać się nimi każdego dnia.
Przydają się, kiedy nadciąga kolejna burza. To dzięki nim jesteśmy wstanie przetrwać każdy kolejny sztorm. Często to właśnie one wyciągają nas na powierzchnię, kiedy wszystko wydaje nam się już skończone.
Swój mur zburzyłam właśnie dobrymi słowami. Słowami, które zdobyłam podczas walki, o to, co naprawdę kocham. I to one są moją bronią, przeciwko kolejnym atakom.
W tej chwili jedynie współczuję. Współczuję wszystkim ludziom, których bronią są właśnie złe słowa. Bo nigdy nie poznają oni magii i potęgi słów dobrych. Nigdy nie będą w pełni szczęśliwi i być może nigdy, nie odnajdą samych siebie.
Złe słowa jeszcze nikomu nic nie przyniosły, z tego względu, że stworzone są do odbierania. Do żerowania na naszych słabościach i wątpliwościach. Nigdy jednak nie odbiorą tego, czego odebrać nie mogą - naszych dobrych cech, dobrych wspomnień oraz nadziei. Złe słowo, padające na grunt stworzony z dobrych rzeczy, nie przetrwa.

Być może każdego dnia, w nas samych odbywa się walka: pomiędzy światłem, a cieniem. Tylko my możemy przechylić szalę. I tylko my możemy zdecydować, która ze stron wygra...

Brak komentarzy: