Jakiś czas temu kupiłam sobie książkę mojego ulubionego autora fantasy. Oczywiście mimo panującej sesji pochłonęłam ją w jeden dzień, kosztem nauki na kolejny egzamin. Ale co tam...
Więc siedzę tak sobie i czytam, jak to moi ukochani bohaterowie radzą sobie między magicznymi stworzeniami, szukają zaginionych artefaktów, zwiedzają nawiedzone zamki, biorą udział w morderczych rozgrywkach i walczą ze smokami. Tak SMOKAMI. Tak jakby najwyższy level odwagi i absolutnej epickości został właśnie osiągnięty. A ja siedzę w wygodnym fotelu, czytam i myślę, że w sumie to fajnie by było przeżywać takie przygody.
A potem nadchodzi fala racjonalnej refleksji nad moim życiem i przypominam sobie, iż największa i najstraszliwsza przygoda mojego życia to pójście do dentysty, i OMATKOBOSKO przecież to w ten poniedziałek.
Dzisiaj jest poniedziałek i powiem szczerze, że jak się rano obudziłam, to byłam święcie przekonana, że wolę smoki od tego dentysty. Ale przypomniałam sobie, że jest przystojny i pomyślałam, że może nie będzie tak źle. Bo muszę wam opowiedzieć o pewnym incydencie z przed dwóch tygodni, a mianowicie o tym, że bolał mnie ząb. No i ja, na chybił trafił, poszłam do jakiegokolwiek dentysty. Na miejscu okazało się jednak, iż mam do czynienia z najprzystojniejszym dentystą świata. I gdyby nie to, że mam męża, który jest najsłodszym eklerkiem mej egzystencji, to zależało by mi bardzo na ładnym wyglądzie moich zębów na tych wizytach. Ale jako, że męża mam to mogę spokojnie tracić swoją godność.
Bo to wcale nie jest tak, że jak doktor jest przystojny to mniej boli niestety. I od półtoragodzinnej wizyty na kanałowym to nadal macie ochotę umierać, a wasza szczęka odmawia ostatecznie współpracy i nawet "Do widzenia" nie możecie powiedzieć po wyjściu z gabinetu, ponieważ zwyczajnie wychodzi wam bełkot. I tak próbujecie z pełną gracją zejść z fotela, tanecznym krokiem, niczym leśna nimfa, podejść do drzwi, na pożegnanie posłać czarujący uśmiech... Tymczasem wychodzi dziwaczny grymas i takie: "bldwibldzebnia". Ach i pomachałam jeszcze do niego na koniec.
Boże kim ja jestem, i gdzie mam mózg pod tą dawką znieczulenia. Machać do obcego faceta, który właśnie grzebał ci w paszczy?! Cóż, niezawodnie mnie zapamięta. Dziwne, że nie zarejestrował jak rozmawiam sama ze sobą, siedząc na tym jego strasznym fotelu. Bo musicie wiedzieć, że jak tak człowiek siedzi, to zupełnie nie wie co ma zrobić ze swoimi myślami. Niby nie chce skupiać się na tym, że mu grzebią w zębie, a z drugiej strony za bardzo nie da się myśleć o czymkolwiek innym. Więc ja w przypływie geniuszu wymyśliłam sobie wyimaginowanego przyjaciela, który przysiadł nonszalancko na parapecie i ze mną rozmawiał. I ja mu mówię, jakie to dziwne uczucie jak ci ktoś wkłada ssak pod język, jak jakiś odkurzacz. A on mi na to, że: "Yhym chujowo". Więc się zgadzamy, a to najważniejsze.
Ogólnie jestem nawet dumna z tego, iż udało mi się wysiedzieć do końca i, że jakoś w trakcie nie wybiegłam z krzykiem. Oraz, że w ostatnim przypływie godności nie zapytałam o naklejki z napisem: "Dzielny pacjent". Możecie śmiało trzymać kciuki za moje kolejne przygody na dentystycznym fotelu. Jeśli uda mi się przeżyć, to liczę na jakiś order. Nie żeby order dzielnego wizytatora dentystycznego, ale pogromca smoków, to już brzmi fajniej i śmiało mogę powiesić sobie taki na ścianie.

Brak komentarzy: