Opowiem wam historię (jak zwykle przezabawną), o tym jak zostałam malarzem pokojowym we własnym mieszkaniu.
   
      Był poniedziałek. Czyli wiadomo zło pierdolnie znienacka. Choć początkowo zapowiadał się nawet miło bo mój wykładowca wilkołak (ahhh cóż  to za przypadek), w niedzielę wieczorem wysłał nam maila, że znów dopadła go, jego zagadkowa dolegliwość. Tak więc, wyjątkowo ucieszona możliwością rozpoczęcia zajęć dopiero o godzinie dwunastej, zaczęłam ów dzień względnie ochoczo.

      I wszystko fajnie, i wszystko pięknie, ale po powrocie z zajęć się skończyło.
Wiecie kiedy ktoś mówi do was: "pech", to wy machacie ręką i mówicie: "A to ten ziomeczek, co przychodzi tylko w piątek trzynastego". Nic bardziej mylnego. Bo oto w poniedziałek popołudniu, kiedy wróciłam do mieszkania, głodna - to trzeba zdecydowanie podkreślić, odwiedził mnie właśnie ten przemiły jegomość.

      Sytuacja wygląda tak, że ja zrobiłam sobie pastę rybną i kanapki, odpaliłam już serial na Netflixie i idę... Idę. W jednej ręce talerz, w drugiej miska z pastą i o zgrozo nagle odkrywam, że tracę grunt pod stopami, a potem to już "Cast Away - Poza światem", miska wylatuje mi z ręki i majestatycznie sunie w powietrzu, by ostatecznie, za sprawą grawitacji wylądować na podłodze. Dopiero kiedy po tym burzliwym rollercoasterze zdarzeń dochodzę do siebie, to odkrywam, że równowaga poszła się jebać, bo jakiś geniusz zostawił w kuchni na podłodze brudną ścierkę, na której to raczyłam się pośliznąć. Natomiast moja kolacja jest wszędzie tylko nie w misce, której dziwnym trafem, mimo lotu na prawie dwumetrowej wysokości nic się nie stało. #PancernaPorcelana. Co mam na myśli mówiąc wszędzie? A to, że ryba była na ścianie, na drugiej ścianie, na drzwiach mojej współlokatorki, na panelach, a nawet na moim świeżo wypranym praniu, które nikomu nie wadząc wisiało sobie spokojnie w korytarzu.

      Następne półtorej godziny zajęło mi szorowanie ścian. Bo jak się możecie domyślić, aromat z fileta śledziowego w sosie pomidorowym nie jest pożądany nawet w studenckim mieszkaniu. Nie było serialu, nie było kolacji, była natomiast zgrabna czapka z gazety, biała farba i zestaw pędzli, gdyż mimo moich usilnych prób tłuste plamy zostały.

      Morał! Niewątpliwie jest taki, że najlepiej nigdzie nie chodzić z jedzeniem, szczególnie jeśli macie w mieszkaniu wąskie ściany i że Pepco ma bardzo mocne i bardzo tanie miski. Polecam.

Brak komentarzy: