Wirus! Prosta i jakże naturalna diagnoza postawiona przez zupełnego laika, który jeszcze kilka lat temu nie potrafił samodzielnie ściągnąć i zainstalować sobie Open Office'a. No więc, w obliczu oczywistej wręcz inwazji obcego, wrogiego programu, na ukochany laptop, laik chwycił sprzęt pod pachę i udał się do informatyka. I zaczyna tłumaczyć jak krowie na rowie, że proszę Pana to naprawdę przebiegły wirus musi być, bo ino niektóre pliki mi zablokował i jakże to tak, gdzie kultura, żeby coś takiego w internet wpuszczać, a to potem ludziom blokuje narzędzie pracy, kradnie czas, PINIONDZE! Panie, Pan słyszy jak to szumi?!
A Pan informatyk patrzy, to na komputer, to na właściciela i nadziwić się nie może, co tu się właściwie odjebało. A potem KLIK i problem naprawiony. Bo oto okazuje się, że to wcale nie wirus, tak przebiegły, że nawet zainstalowane programy ochronne nie mogą go wykryć. To przewlekła głupota...
Bo tak się składa, że zupełnym przypadkiem sama przed sobą uruchomiłam ochronę specjalną niektórych (zupełnie przypadkowych) plików, a szum i spowolnienie pochodziło od milionowego naciskania na ikonę ANTYWIRUSA.
No bywa... Proszę pana niech mi Pan nie mówi, że ani razu nie odkrył Pan w sobie blondynki.

Brak komentarzy: