Czasami tak już bywa, że najzwyczajniej w świecie mamy ochotę na odrobinę samotności. Czasem zwyczajnie nie przepadamy za drugiem człowiekiem, szczególnie gdy tenże człowiek znacząco przeszkadza nam w jakimś aspekcie naszej egzystencji. Czy to zakłóca życiowe Feng Szui, czy też włożył talerze do zmywarki, na górną półkę. (Za niektóre przewinienia to należą się kręgi piekła, ale jestem ostatnio łaskawa).
Istnieje jednak pewna mało znana, acz wielce istotna zależność, między liczbą metrów kwadratowych, a współczynnikiem socjopatyzmu. I ja dodam tylko, że one są do siebie odwrotnie proporcjonalne.
To znaczy tyle, że im mniej metrów kwadratowych, tym większą ochotę masz zabić współlokatora.
Na ten przykład: pięcioosobowa rodzina zamieszkująca mieszkanie o powierzchni 45 metrów kwadratowych, charakteryzuje się przypadłością okresową (bo występującą tylko w okresie wspólnych wakacji), to jest pierdolcem zwyczajnym. I ja moi drodzy właśnie w tej rzeczywistości utknęłam.
Znaczy na samym początku, to jeszcze się próbowałam łudzić, że jakoś to będzie, albo że będzie może nawet całkiem dobrze. Nie mniej jednak po 32 spędzonych wspólnie godzinach, odczuwam przemożną potrzebę wyrzucenie wszystkich członków rodziny przez okno, ewentualnie samodzielne rzucenie się z balkonu. To drugie jednak znacząco odpada, gdyż mam dla kogo żyć. Co robić zatem? Co robić w obliczu braku własnej powierzchni użytkowej, i zakłócenia strefy komfortu?
Jedyne co zdołałam ustalić, to fakt, że socjopaci jednak istnieją i o zgrozo sama tokowym jestem. Może nie w jakiś skrajny sposób, bo zazwyczaj mam do swojej dyspozycji osobne pomieszczenie w którym mogę się zamknąć, jeśli tylko zapragnę. Nie mniej jednak brak mojej osobistej przestrzeni, upewnia mnie w moim braku chęci, do współpracy z innymi osobnikami gatunku, czyli rodziną.
Ja wiem, nikt nie jest idealny, a ja to już mam naprawdę daleko. Dlatego nie powinnam szkalować nikogo oprócz siebie.
I ja wiem, że nigdy nie byłam specjalnie kontaktowa, bo wręcz introwertyczna, a w większości przypadków ludzie zwyczajnie mi przeszkadzali, jednak po latach praktyk nauczyłam się współistnieć w pewnej symbiozie. Symbioza moja zakłada jednak mimo wszystko posiadanie pewnego własnego odcinka metrów kwadratowych, który byłby przeznaczony jedynie do mojej dyspozycji.
I tych metrów mi właśnie brakuje do życia!
Wniosek końcowy: Nigdy nie wyjeżdżaj na wakacje bez spakowania własnego pokoju ;)

Brak komentarzy: