Tak się ostatnio zdarzyło, że mój brat postanowił mnie zamordować. Co prawda nie z rozmysłem, lecz zupełnie przypadkiem, jednak niefortunny ten czyn powiódł się w pewnym sensie.

Sytuacja wyglądała tak, że ja najspokojniej w świecie jadłam sobie rosół i tak sobie jem, przebieram tą łyżką w spokoju, już prawie oka liczę, żeby się upewnić, że na pewno jest ich przepisowa ilość. I to właśnie podczas tej beztroskiej konsumpcji wpadłam na pomysł absolutnie genialny. To jest, że mój brat, lat 17 powinien się nauczyć gotować i ten moment jest absolutnie teraz, a co za tym idzie, przygotuje drugie danie.

Idea była wybitna w swej prostocie i prosta w swej wybitności zarazem. Składała się z mleka, mąki, jajek, cukru, odrobiny oleju i nagrzanej patelni.
- Naleśniki! - oznajmiłam triumfalnie, patrząc na mojego brata.
Nie powiem, liczyłam na zwyczajowe, bliźniacze połączenie dusz. Na to, że zakrzyknie wesołe "TAK" i niczym płocha sarna, a może raczej niczym płochy daniel, pobiegnie w te pędy do kuchni, by założyć fartuch.

Na moje nieszczęście, moje przewidywania zupełnie się nie sprawdziły. W bracie mym zbudziła się niespodziewana rebelia, nieoczekiwany sprzeciw! Podszedł do mnie z zamiarem, dopiero co kiełkującym w jego głowie, spojrzał spojrzeniem iście przerażającym, które wyrażało już większą część jego sprzeciwu. Nie mniej jednak poparł go czynami. Podszedł do mnie z zapewne z zamiarem mordu, tu i teraz. Krzyknął stanowcze: "NIE", w tym samym czasie uderzając mnie w plecy.
Pech chciał, że to uderzenie, niezbyt mocne, acz wyważone, zapoczątkowało lawinę zdarzeń. I w tym właśnie miejscu ja muszę przypomnieć, że jadłam rosół i, że mam bardzo wąskie drogi oddechowe.

Jeżeli jeszcze nie domyślacie się, co takiego wydarzył się dalej, to ja spieszę z odpowiedzią. Bowiem, zaczęłam się dusić. I to całkiem na poważnie. Brat mój niestety z początku nie pojął, co się dzieje, dlatego też zamiast mi pomóc, zaczął się śmiać. Dopiero po 1,5 minuty, w pełni pojął konsekwencję swoich czynów oraz co więcej postanowił je naprawić. Na całe szczęście, bo w innym wypadku nie mogłabym już raczyć was swoimi kolorowymi opowieściami.
Pierwszym co jednak zrobiłam, odzyskawszy werbalną możliwość wypowiadania się, było uskutecznienie pewnych filmowych kwestii, z dział pana Andrzeja Sapkowskiego i zaręczam Gerald klął tak tylko w wyjątkowo paskudnych okolicznościach.

A co z morderstwem? Otóż umarły dwie rzeczy, godność mojego brata, który został zmuszony do przywdziania fartucha i zrobienia naleśników na własną rękę... Oraz moje lewe płuco, w którym bezsprzecznie utknął kawałek makaronu. Nadal go czuję.
Tym samym, jeśli za jakiś czas, albo w bliżej nieokreślonej przyszłości, odejdę z powodu zapadnięcia się lewego płuca, już wiecie, że to było skrupulatne, długoterminowe morderstwo.

Brak komentarzy: