października 04, 2017
Depresyjność jesieni, fenomen ciastek i Bóg, który nie wygląda jak Morgan Freeman
Jesień. Bezsprzecznie najbardziej ponura, depresyjna i nieznośna pora roku. A na to miano składa się wiele poszczególnych czynników.
Już samo wstawianie przysparza dość
sporo problemów, oczywiście jeśli w ogóle uda ci się wstać, bo
przecież twój budzik już dawno leży na podłodze, pół metra od
twojego łóżka, wydając z siebie ostatnie tchnienie.
No ale niech będzie. Lekko uchylasz
prawą powiekę, podnosisz się na łokciu, spokładasz w okno w
poszukiwaniu słońca, a tam... Ciemno i zimno, i mokro, i wieje, i
normalnie już chyba tylko jeszcze gradu brakuje! "Ale to nic",
mówisz sobie, postanawiając zmierzyć się z żywiołem i mimo
wszystko wstać. Liczysz do trzech i wyskakujesz z łóżka, w sumie
tylko po to, by ponownie do niego wskoczyć, ponieważ okazało się,
że jest zimniej niż początkowo zakładałeś. Tocząc z sobą
wewnętrzną walkę w końcu ci się udaje i opatulony w koc
zaczynasz szykować się do szkoły.
No własnie... szkoła.
Żeby w ogóle wydostać się na
zewnątrz potrzebny jest odpowiedni ekwipunek. Kurtka - jest. Czapka
- obecna. Szalik - jeszcze szwenda się po przedpokoju, ale zaraz
będzie gotowy. No i oczywiście parasol, który mniej więcej od
początku października awansuje na najlepszego przyjaciela
człowieka.
I gdy wreszcie śluzy bezpieczeństwa
zostają odblokowane, stawiamy swój pierwszy krok na pokrytej
zmarzliną ziemi. Teraz musimy obrać tylko właściwy kierunek i
gnać w tamta stronę na nic nie zważając. Trzeba jedynie uważać,
by w tym ferworze walki o odrobinę suchej przestrzeni nie zderzyć
się z jakąś zabłąkaną latarnią, tudzież innym zdesperowanym
człowiekiem.
A jeśli wydaje ci się, że wszystkie
twoje problemy zniknęły wraz z meczącym porankiem, to masz rację.
Tylko ci się wydaje.
Nieszczęsnego człowieka czeka jaszcze
równie trudna droga powrotna. I nim przedzierając się przez strugi
deszczu, dotrze wreszcie do domu, będzie już do reszty przemoczony.
Czy to wreszcie wszystko? Nic bardziej
mylnego.
Bo przecież te wszystkie poczynania
jesieni prowadzą tylko do jednego. Spróbuj cwaniaczku wyjść z
domu bez czapki, albo bez szalika i kończysz zakopany pod stertą
pościeli, z zapaleniem płuc. W ciągu kilku godzin wysiada ci
wszystko: płuca, gardło, nos, zatoki, głowa, uszy no i oczywiście
głos. To ostatnie to taki chichot losu, wyjątkowa złośliwość ze
strony jesieni, a to wszystko po to, żeby nie było słychać twoich
skarg i jęków.
A i tak to wszystko nie jest najgorsze.
Pierwsze miejsce na liście udręk zajmuje przecież nuda. Zakrada
się po cichu do twojego pokoju, kradnąc rzeczy, którymi czysto
teoretycznie mógłbyś się zająć. I co z tego, że przeczytałeś
dwie książki, obejrzałeś trzy ostatnie odcinki swojego serialu,
lub rozegrałeś partyjkę makao, w końcu i tak, koło godziny
osiemnastej umierasz. Z nudów rzecz jasna.
A kiedy się już ockniesz, czujesz się
oszukany. Bo oto niebo wygląda jak twój pokój, a Bóg wcale nie
przypomina Morgana Freemana!
Skandal! Zgroza! Rozczarowanie!
Ostatecznie poprzestajesz na wysłaniu
muzycznego telegramu do przyjaciela, na który to swoją droga składa
się przede wszystkim twój kaszel ( na szczęście w niebie mają
niezły zasięg) i zjedzeniu opakowania ciastek, niby na poprawę
humoru.
A potem nagle się okazuje, że zamiast
jednego opakowania zniknęły dwa i czekolada i pudło cuksów. Jak
to się dzieje? Cóż tego nawet najstarsi Górale nie wiedzą.
Faktem jest jednak, że fenomen ciastek znacznie przybiera na sile
wraz ze zmianą pogody na bardziej do kitu. Nie mniej jednak nie
potrafią tego wytłumaczyć nawet najgorliwsi meteorologowie.
Wniosek: powinniśmy przestać z tym
walczyć i skorzystać. W końcu jesień jest tylko raz w roku i
jakieś plusy powinny z niej wynikać.

Brak komentarzy: