Jesień. Bezsprzecznie najbardziej ponura, depresyjna i nieznośna pora roku. A na to miano składa się wiele poszczególnych czynników.
Już samo wstawianie przysparza dość sporo problemów, oczywiście jeśli w ogóle uda ci się wstać, bo przecież twój budzik już dawno leży na podłodze, pół metra od twojego łóżka, wydając z siebie ostatnie tchnienie.
No ale niech będzie. Lekko uchylasz prawą powiekę, podnosisz się na łokciu, spokładasz w okno w poszukiwaniu słońca, a tam... Ciemno i zimno, i mokro, i wieje, i normalnie już chyba tylko jeszcze gradu brakuje! "Ale to nic", mówisz sobie, postanawiając zmierzyć się z żywiołem i mimo wszystko wstać. Liczysz do trzech i wyskakujesz z łóżka, w sumie tylko po to, by ponownie do niego wskoczyć, ponieważ okazało się, że jest zimniej niż początkowo zakładałeś. Tocząc z sobą wewnętrzną walkę w końcu ci się udaje i opatulony w koc zaczynasz szykować się do szkoły.
No własnie... szkoła.
Żeby w ogóle wydostać się na zewnątrz potrzebny jest odpowiedni ekwipunek. Kurtka - jest. Czapka - obecna. Szalik - jeszcze szwenda się po przedpokoju, ale zaraz będzie gotowy. No i oczywiście parasol, który mniej więcej od początku października awansuje na najlepszego przyjaciela człowieka.
I gdy wreszcie śluzy bezpieczeństwa zostają odblokowane, stawiamy swój pierwszy krok na pokrytej zmarzliną ziemi. Teraz musimy obrać tylko właściwy kierunek i gnać w tamta stronę na nic nie zważając. Trzeba jedynie uważać, by w tym ferworze walki o odrobinę suchej przestrzeni nie zderzyć się z jakąś zabłąkaną latarnią, tudzież innym zdesperowanym człowiekiem.
A jeśli wydaje ci się, że wszystkie twoje problemy zniknęły wraz z meczącym porankiem, to masz rację. Tylko ci się wydaje.
Nieszczęsnego człowieka czeka jaszcze równie trudna droga powrotna. I nim przedzierając się przez strugi deszczu, dotrze wreszcie do domu, będzie już do reszty przemoczony.
Czy to wreszcie wszystko? Nic bardziej mylnego.
Bo przecież te wszystkie poczynania jesieni prowadzą tylko do jednego. Spróbuj cwaniaczku wyjść z domu bez czapki, albo bez szalika i kończysz zakopany pod stertą pościeli, z zapaleniem płuc. W ciągu kilku godzin wysiada ci wszystko: płuca, gardło, nos, zatoki, głowa, uszy no i oczywiście głos. To ostatnie to taki chichot losu, wyjątkowa złośliwość ze strony jesieni, a to wszystko po to, żeby nie było słychać twoich skarg i jęków.
A i tak to wszystko nie jest najgorsze. Pierwsze miejsce na liście udręk zajmuje przecież nuda. Zakrada się po cichu do twojego pokoju, kradnąc rzeczy, którymi czysto teoretycznie mógłbyś się zająć. I co z tego, że przeczytałeś dwie książki, obejrzałeś trzy ostatnie odcinki swojego serialu, lub rozegrałeś partyjkę makao, w końcu i tak, koło godziny osiemnastej umierasz. Z nudów rzecz jasna.
A kiedy się już ockniesz, czujesz się oszukany. Bo oto niebo wygląda jak twój pokój, a Bóg wcale nie przypomina Morgana Freemana!
Skandal! Zgroza! Rozczarowanie!
Ostatecznie poprzestajesz na wysłaniu muzycznego telegramu do przyjaciela, na który to swoją droga składa się przede wszystkim twój kaszel ( na szczęście w niebie mają niezły zasięg) i zjedzeniu opakowania ciastek, niby na poprawę humoru.
A potem nagle się okazuje, że zamiast jednego opakowania zniknęły dwa i czekolada i pudło cuksów. Jak to się dzieje? Cóż tego nawet najstarsi Górale nie wiedzą. Faktem jest jednak, że fenomen ciastek znacznie przybiera na sile wraz ze zmianą pogody na bardziej do kitu. Nie mniej jednak nie potrafią tego wytłumaczyć nawet najgorliwsi meteorologowie.
Wniosek: powinniśmy przestać z tym walczyć i skorzystać. W końcu jesień jest tylko raz w roku i jakieś plusy powinny z niej wynikać.


Brak komentarzy: